Wiosna obudziła się w całej Polsce, ale najpiękniej widać to w Bieszczadach. Zauważyliśmy to będąc tam przez kilka dni. Wyjechaliśmy 31 marca, a wróciliśmy już 3 kwietnia. Dlaczego już ?
Z prostego powodu, Bieszczady zdążyły nas oczarować swoim wdziękiem.
Wyruszyliśmy o godzinie 6.00 w kameralnym gronie 17 osób pod opieką profesora Mariusza Dobosza i Rafała Stępniaka. Oczywiście nie dojechalibyśmy , gdyby nie nasz kierowca, przewodnik i właściciel pensjonatu- Wojciech Gosztyła, pseudonim Kiju. Spędziliśmy nasz czwartek beztrosko w pensjonacie Kija, robiąc np. tradycyjny smalec. Z kolei w piątek wyruszyliśmy na bieszczadzki szlak. Zmierzaliśmy nad Jeziora Duszatyńskie, a przy tym pokonywaliśmy bagnistą trasę, a mimo to szeroko się uśmiechaliśmy . Sobota była dla nas serią niespodzianek, gdyż plany wycieczki uległy lekkiej zmianie. Mieliśmy odwiedzić muzeum Andy Warhola na Słowacji, ale okazało się jednak, że ze względu na prawosławne święto w tym dniu jest nieczynne. W zamian pojechaliśmy odwiedzić byłego sienkiewiczaka, który postanowił porzucić zgiełk miasta i wyjechać na stałe w Bieszczady. Pan Marcin Brewczyński posiada piękny dom, pełnego energii psa myśliwskiego i sporą farmę jeleni, które mieliśmy okazję karmić jabłkami i chlebem. Pobyt u naszego absolwenta sprawił nam ogromną radość, pewnie ze względu na czar miejsca - góry i ich zieleń, nic poza tym. Nieopodal znajdowała się niezwykła cerkiew wraz z cmentarzem. Pan Marcin podzielił się z nami historią bieszczadzkiego regionu, zwrócił naszą uwagę na to , jak ważna jest kultura kraju na to , jak wyjątkowa jest Polska obyczajowość i przypomniał wartości , o których na co dzień zdarza się wszystkim zapomnieć w zgiełku cywilizacji. Tego dnia byliśmy także w pracowni ikon Burego - artysty, malarza, współorganizatora takich festiwali jak np. Bieszczadzkie Anioły. Mieliśmy okazję podziwiać ikony zdobiące jego pracownię. Są to piękne pisane dzieła, których wartość sięga kilkunastu tysięcy złotych. Mimo, że większość z nas już znała Burego to nie przeszkadzało nam to w żadnym stopniu, gdyż potrafi on inspirująco opowiadać nie tylko o sztuce, ale o życiu. W naszych sobotnich planach znalazło się też miejsce na spotkanie się z miejscowym poetą , Ryszardem Szocińskim i krótka chwila w pobliskiej karczmie o charakterystycznej nazwie Siekierezada , gdzie można smacznie zjeść. Nie był to koniec przyjemności. Pojechaliśmy do Leska , gdzie profesor Stępniak zabrał nas do cukierni na pyszne ciastka, które chyba śmiało można nazwać miejscowym specjałem. Znaleźliśmy tam nawet ciasto nazwane nazwiskiem profesora Dobosza ;) Oprócz tego widzieliśmy synagogę , przed którą robiliśmy zdjęcia na tle rozpościerających się gór. W tym dniu ciągle nas coś zaskakiwało , bo nawet wracając do Woli Michowej gdzie znajdował się nasz pensjonat , całkiem spontanicznie zatrzymaliśmy się by zobaczyć cerkiew i cmentarz. Natomiast wieczorem zjedliśmy pyszną pizzę, którą specjalnie dla nas przyrządził Kiju przy wydatnej naszej pomocy. Nie brakowało nam również gitary, kominka i uśmiechu. Gdy w niedzielę przyszło nam wyjeżdżać, byliśmy silnie rozgoryczeni. Po drodze do domu udaliśmy się do kaplicy zwanej pustelnią św. Jana w Dukli. Podróż mijała nam przy grach , rozmowach i śmiechu.
To było kilka dni , które głęboko wryły się w naszą pamięć. Czas, który tam spędziliśmy dał nam inspirację i nową siłę. Z całą pewnością wyjazdy do Woli Michowej mogę polecić każdemu kto chciałby zregenerować siły i poczuć smak górskiej wolności , zapach natury i pełnię swobody.
Oliwia Krawczyk 2A