Dnia 11.09.2014r. odbyła się pięciodniowa wycieczka do Londynu, w której wzięli udział uczniowie z klas drugich o profilach różnych wraz z barwnym duetem pedagogicznym w postaci prof. Jolanty Kuźnickiej oraz prof. Mariusza Dobosza. Taki zestaw ludzki nie zwiastował nic innego jak tylko wyjazd pełen zaskakujących kolei losu oraz nóg obolałych od nieustającej wspinaczki po mniej lub bardziej krętych, ale równie pięknych londyńskich ulicach i uliczkach prowadzących do celów naszych wojaży.
Pierwszy dzień wyjazdu upłynął w podróży skoncentrowanej na przyjazdach, dojazdach, odjazdach, wzlotach, upadkach i nielicznych wpadkach. Skoro świt wszyscy spotkaliśmy się na Rynku Wieluńskim , gdzie czekał już na nas uroczy busik, który zawiózł całą wycieczkę na lotnisko w Pyrzowicach, z którego mogliśmy już drogą powietrzną udać się do jednej z najpiękniejszych europejskich stolic – Londynu, rzecz jasna. Po szczęśliwym lądowaniu na lotnisku Londyn-Stansted czekała nas dość długa i wyczerpująca droga do hotelu. Musieliśmy zmierzyć się z niezliczoną liczbą schodów w londyńskim metrze, biegiem z obciążeniem (w postaci naszych bagaży) oraz zmęczeniem podróżą. Ale jak mówi stara polska mądrość ludowa – nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Bowiem, tuż po dotarciu do celu – dzielnicy Barking, gdzie mieścił się nas hotel - wszyscy udaliśmy się na sowity posiłek, który zaspokoił coraz bardziej uciążliwe krzyki naszych żołądków. Następnie wszyscy zajęli się adaptacją w nowym miejscu i chwilowym odpoczynkiem, by wieczorem móc rozpocząć eksplorowanie londyńskich zabytków. Naszymi pierwszymi ‘’ofiarami” padły: Tower of London (budowla obronna i pałacowa monarchów Anglii wzniesiona w 1078r. dla Wilhelma Zdobywcy) oraz usytuowany nieopodal Tower Bridge (najsławniejszy londyński most z 1894 roku) , gdzie cała grupa zrobiła niezliczoną ilość tzw. zdjęć turystycznych i mniej lub bardziej wymyślnych selfie. Następnie odbyliśmy już mniej formalny spacer okolicznymi uliczkami, które doprowadziły nas do stacji metra prowadzącej z powrotem do hotelu, aby zregenerować swoje siły czy mówiąc bardziej obrazowo- bezwiednie paść na łóżka i zasnąć kamiennym snem.
Następnego ranka wszyscy wypoczęci, rześcy, świeży, pachnący i głodni przygód, tuż po śniadaniu wyruszyliśmy metrem w nieznane. Pierwszym zabytkiem na naszej liście był znajdujący się na skrzyżowaniu Monument Street i Fish Street Hill - Monument (najwyższa wolnostojąca kamienna kolumna na świecie upamiętniająca Wielki pożar Londynu z roku 1666). Następnie udaliśmy się szybkim marszem pod Katedrę św. Pawła – jednego z najbardziej znanych kościołów anglikańskich w Wielkiej Brytanii oraz sztandarowej pozycji na każdym planie wycieczki po Londynie. Naszym kolejnym celem podróży było The National Gallery – galeria sztuki znajdująca się w północnej części Trafalgar Square, gdzie mogliśmy obejrzeć dzieła m.in.: Rafaela Santi, El Greco, Diego Velazqueza, Jana Vermeera, Petera Bruegla, Van Dycka, Van Eycka, Claude’a Moneta, Edouarda Maneta, Vincenta van Goha, Leonarda da Vinci czy Caravaggia. Niestety, popędzani szaleńczym tempem grafiku, poświęciliśmy geniuszom malarstwa zamieszkałym we wcześniej wspomnianym NG niewystarczającą ilość czasu, co niewątpliwe wpłynęło na jakość naszego zwiedzania, a co za tym idzie odbierania owych dzieł. Jednak, uważam że każde z nas liczy na niejeden powrót do Londynu, umożliwiający bardziej drobiazgowe i dokładne poznanie wszystkich eksponatów tam pominiętych, miniętych czy nawet tych zaledwie muśniętych wzrokiem. Po ‘’chwili dla sztuki” nastąpiła ‘’chwila dla tradycji”, która zawiodła nas przed rezydencję Królowej Wielkiej Brytanii - Elżbiety II – Buckingham Palace, skąd bez chwili wytchnienia ruszyliśmy przez St. Jame’s Park w kierunku Westminster Abbey (miejsca koronacji królów Anglii oraz ich pochówku). Następnie przeszliśmy pod Houses of Parliament z jedną najbardziej znanych atrakcji turystycznych Londynu – wieżą zegarową (tzw. Big Benem), gdzie nieomal zostaliśmy stratowani przez zwierzęcy tłum turystów walczących o jak najlepsze pamiątkowe ujęcie, którym później będą mogli pochwalić się przed znajomymi. Na szczęście udało nam się umknąć do podziemi metra, skąd udaliśmy się już prosto na Oxford Street w celach wiadomych każdemu turyście głodnemu okazji. Po ‘’owocnych łowach” zmęczeni, głodni i obolali udaliśmy się na obiad, a następnie do hotelu, gdzie oddaliśmy się możliwie najmniej męczącym czynnościom.
Następny dzień naszego wyjazdu rozpoczęliśmy rejsem Tamizą do Greenwich, następnie udaliśmy się do British Museum – jednego z największych na świecie muzeów historii starożytnej. Po zwiedzaniu wróciliśmy do dzielnicy Barking, gdzie zjedliśmy wspólnie obiad i mieliśmy szansę na dokładniejsze poznanie otaczającej jej okolicy. Zanim się obejrzeliśmy już zastał nas wieczór, wróciliśmy do hotelu i zasnęliśmy w oczekiwaniu na kolejny dzień.
Czwarty dzień rozpoczął się od drogi metrem na Exhibition Road , przy której znajdują się trzy wielkie muzea – Natural History Muzeum, Science Museum oraz Victoria and Albert Museum, dwa pierwsze z nich figurowały na naszym planie zwiedzania, więc czym prędzej po wyjściu z metra udaliśmy się w podróż w świat przyrody i nauki. W następnej kolejności było sławne na cały świat Muzeum Figur Woskowym Madame Tussaud, do którego udała się część grupy. Pozostali jednogłośnie zadecydowali o ponownym odwiedzeniu Oxford Street, z tą różnicą, że tym razem po drodze odwiedziliśmy Piccadilly Circus. Po dwóch godzinach spotkaliśmy się pod budynkiem Madame Tussaud, aby wspólnie zjeść obiad. Następnie (wyjątkowo wcześniej niż w poprzednich dniach) udaliśmy się do hotelu i rozpoczęliśmy żmudny proces pakowania i doprowadzania pokojów hotelowych do stanu używalności. Tak minął ostatni wieczór w Londynie.
Ostatniego dnia, z samego rana wszyscy udali się na codzienne śniadanie, a o godzinie 11:30 zebraliśmy się pod hotelem i wyruszyliśmy w ostatnią już podczas tego wyjazdu podróż londyńskim metrem, które dowiozło nas wprost na przystanek, z którego udaliśmy się busem na znane już nam lotnisko Londyn-Stansted. Przejeżdżaliśmy przez niezliczone ilości urokliwych londyńskich uliczek i im więcej pięknych wiktoriańskich kamienic mijaliśmy, tym trudniej było nam rozstać się z tym wyjątkowym miastem, które podczas tych czterech dni ledwo zdołaliśmy poznać, a mimo wszystko wszyscy zdążyliśmy się nim zauroczyć.
Gdy dotarliśmy na lotnisko czas mijał znacznie wolniej i choć każdy wolałby już lecieć albo wrócić to staliśmy w zawieszeniu – między pobytem a powrotem. Z minuty na minutę lotnisko stawało się coraz bardziej tłoczne, a ludzi ciągle przybywało. Stosunkowo późno otwarto bramki, przez co przy takim tłumie i związanych z nim kolejkach istniało prawdopodobieństwo spóźnienia się na samolot. Wszyscy nerwowo patrzyliśmy na zegarki, ale na tłum nie było rady. Wreszcie. Udało się, staliśmy na początku – przyszła nasza kolej, jednak do odlotu samolotu zostało 10 minut. Zaczął się szaleńczy bieg po terminalu. Nasza 15 – osobowa grupa przedzierała się ze zwinnością słonia w składzie porcelany przez stoiska z alkoholem, perfumami czy produktami spożywczymi czyniąc nie lada popłoch. Wszyscy zziajani, już zmęczeni, pod presją dobiegliśmy wreszcie do samolotu i na styk – jako ostatnim wchodzącym pasażerom udało nam się zająć miejsca. Samolot wystartował, a dwie godziny później byliśmy już w Polsce i choć naszym jedynym marzeniem było wtedy własne łóżko i błogi sen to myślę, że każdy chętnie cofnąłby się o tych pięciu dni i przeżył wszystko jeszcze raz.