„Szybko biegnąc przez ulice, przypatrywałem się miastu, które po Paryżu wydawało mi się brudne i ciasne,
a ludzie posępni. Sklep J. Mincla na Krakowskim Przedmieściu łatwo znalazłem; ale na widok znanych miejsc
i szyldów serce zaczęło mi się tak trząść, żem chwilę musiał odpocząć”.
„Kupiłem bilet do Krakowa, na Dworcu Warszawsko-Wiedeńskim siadłem do wagonu
i kiedy już było po trzecim dzwonku, wyskoczyłem… Nie mogę ani na chwilę
rozstać się z Warszawą i ze sklepem… Żyć bym bez nich nie potrafił…”
„Pamiętnik starego subiekta” /B. Prus, „Lalka”/
Klasa 2A zrealizowała wartościowy projekt edukacyjny: „Śladami <<Lalki>> Bolesława Prusa po Warszawie”. Stolica była tego dnia, 6 czerwca 2024 r., pełna słońca, jakby chciała w całej swej krasie zajaśnieć uśmiechem „kronikarza Warszawy” (jak zwykło się nazywać naszego znakomitego pisarza), dać odczuć ciepło jego przywiązania i miłości do siebie, ale nade wszystko umożliwić nam, przyjezdnym, rozpoznanie tego, co miejscowi mają właściwie na co dzień: gmachów, ulic, placów, pomników, parków, ogrodów…, utrwalonych w swym XIX-wiecznym stanie na kartach tej słynnej powieści, i spojrzeć na swoje piękno oczami pana Ignacego, Stacha, panny Izabeli… i próbować – tym razem nas – oczarować na nowo… Bo właśnie z perspektywy narratora i bohaterów „Lalki”, jak wiadomo – epopei mieszczańskiej, zrosłej już na stałe z historią i kulturą Warszawy, patrzyliśmy na owe Łazienki niezmiennie miłe oczom i kojące duszę, na funkcjonalną zabudowę Krakowskiego Przedmieścia, potężną bryłę Świętego Krzyża, unikalną architekturę placu Zamkowego, Starego Miasta… (że zostanie obrócona w gruzy i popioły przez Niemców za niespełna 60 lat Prus by nie pomyślał!). A więc patrzyliśmy (czując chyba sentymentalnie), gdy uczniowie 2A prezentowali pamiętne wydarzenia akcji powieściowej, adekwatnie dobrane fragmenty lektury, zebrane ciekawostki…, a byliśmy liczną grupą, bo poza klasą 2A uczniowie z 1B, 1D, 2B, 3A, 3D, 3G, nawet tegoroczni absolwenci z 4C, 4D, oraz organizatorzy wycieczki: Pani Profesor Monika Smaga, Pan Profesor Zbigniew Miszczak i Pan Przewodnik Dariusz Rajski.
Spacer zaczęliśmy pod Belwederem, by wejść do parku Łazienkowskiego (zadbany i czysty, a jakże). Na dzień dobry wita nas kolega po piórze Prusa, Sienkiewicz, autor antydekadenckiego „Bez dogmatu”, lecz na pomniku „dekadencki”, projektu Gustawa Zemły. Nie omieszkaliśmy zrobić sobie całą grupą zdjęcia z Naszym Patronem. Zasiadamy w amfiteatrze. Janek Derda opowiada o spotkaniach Wokulskiego z Łęcką, podczas gdy cichutko (by nie spłoszyć nasłuchującego uważnie pawia na scenie), spoglądamy na rozległy staw, z którego rozżalony bohater w ciszy ówczesnego letniego wieczoru (czerwiec roku 1878) łowił „daleki plusk wioseł i śmiechy młodych kobiet”. Przemieściwszy się do cienistego Ogrodu Botanicznego, usiedliśmy na ławkach „wraz z” Wokulskim i Julianem Ochockim nieopodal Okrąglaka na wzgórzu (to kamień węgielny z 3 maja 1792 r. niepowstałej tu wedle pierwotnego zamierzenia świątyni Opatrzności Bożej), by posłuchać wypowiedzi Oliwii Szewczyk, jak młody naukowiec rozprawiał o „machinach latających”. Następnie podążaliśmy Alejami Ujazdowskimi w stronę placu Ujazdowskiego, bo na piechotę pan Stanisław zdecydował się wrócić z emocjonującego śniadania wielkanocnego u hrabiny Karolowej (Wielkanoc wypadła wtedy 21 kwietnia). Zamyślony nad swoim losem, przystanął na tym placu, by popatrzeć na zabawy ludowe, organizowane z okazji świąt, ale my znaleźliśmy się w parku Ujazdowskim, który zaczął tu powstawać zaledwie trzy lata po wydaniu książkowym „Lalki”; w kojąco chłodnej, przestronnej altanie Bartosz Dudin przybliżył refleksje Stacha nad jego dzieciństwem, bo jako chłopiec właśnie tutaj bohater spędzał dużo czasu „Wokulskiemu przypomniały się lata dziecinne. Jakże mu wtedy, wygłodzonemu, smakowała bułka i serdelek! Jak wyobrażał sobie siadłszy na konia w karuzeli, że jest wielkim wojownikiem! Jak szalonego doznawał upojenia wylatując do góry na huśtawce!”.
Potem zeszliśmy (po drugiej stronie Alei) do Doliny Szwajcarskiej (mniejsza i ma inny charakter niż za życia pisarza); przez długi czas pełniła funkcję ogródka koncertowego i restauracyjnego (do roku 1945). Wielka zabawa na cel dobroczynny, urządzona 22 czerwca 1878 r. właśnie w Dolinie Szwajcarskiej, stała się podczas wizyty Wokulskiego u Łęckich tematem poobiedniej rozmowy we troje: Stanisława, Beli i pana Tomasza, bo bezsprzecznie tak można było schlebiać gustom młodej arystokratki: „Co ją zajmowało?... Bale, rauty, koncerta, stroje…”. Nieco dalej ulica Krucza z przecinającymi ją – Wilczą i Hożą. Na Wilczej stał niegdyś „dom, w którym mieszkał, tworzył i umarł Bolesław Prus 1845 – 1912”. Przystajemy na rogu Kruczej i Hożej, bo w jednej z ówczesnych tutejszych kamienic (dziś nieistniejących) Bolesław Prus mieszkał, gdy pisał „Lalkę”, co nasuwa nam myśl, iż mógł ją uwiecznić na kartach powieści opisami zlicytowanej kamienicy Łęckich. Na Kruczej, zwykle pod numerem 26, jest lokalizowany ten (kupiony przez Wokulskiego) „dom żółty o trzech piętrach”, więc słuchamy opowieści Mai Hobot m. in. o lokatorach wielce osobliwych tejże czynszówki. I znów dążymy naprzód ku Krakowskiemu Przedmieściu, jak Wokulski wracający ze święconego w salonie arystokratów, „przez całe Aleje, plac Aleksandra /obecnie: Trzech Krzyży/, przez Nowy Świat”.
Można przyjąć, że pierwszy odcinek naszej przechadzki zakończył się pod pomnikiem Kopernika i zarazem od tego punktu rozpoczął drugi – w samym sercu Warszawy. Śród miejskiego zgiełku (pod tym względem nic się nie zmieniło od czasów Prusa) Kinga Malarecka przywołała dwie sceny poczynionych przez Wokulskiego obserwacji historycznie głównego traktu stolicy: pierwszą (z Wielkiego Tygodnia), gdy zdenerwowany prowokacją Łęckiej podczas zakupu przez nią rękawiczek w jego sklepie wychodzi na ulicę i zanurza się w „falujący tłum między Kopernikiem i Zygmuntem”, by szybko skręcić na Karową z zamiarem dojścia na Powiśle; drugą (z czerwca), gdy rozpoczyna dzień realizacji zaproszenia na obiad u Łęckich od analizy prospektu warszawskiej arterii z balkonu swego mieszkania, a czyni to z poczuciem humoru, typowym dla Prusa: „Na obu (…) końcach ulicy, niby pilnujące miasta szyldwachy, wznosiły się dwa pomniki. Z jednej strony król Zygmunt, stojący na olbrzymiej świecy, pochylał się ku Bernardynom /kościół św. Anny na Krakowskim Przedmieściu/, widocznie pragnąc coś zakomunikować przechodniom. Z drugiego końca nieruchomy Kopernik, z nieruchomym globusem w ręku, odwrócił się tyłem do słońca, które na dzień wychodziło spoza domu Karasia /pałac z XVIII w. między Oboźną a Kopernika, na rogu Krakowskiego Przedmieścia, rozebrany w 1913 r./, wznosiło się nad pałac Towarzystwa Przyjaciół Nauk /Pałac Staszica/ i kryło się za dom Zamoyskich /ul. Nowy Świat 69/ jakby na przekór aforyzmowi: <<Wstrzymał słońce, wzruszył ziemię>>”.
Stąd mieliśmy już krok do tablic upamiętniających znanych obywateli Miasta Stołecznego Warszawy: Stanisława Wokulskiego – powstańca, sybiraka, kupca, filantropa i uczonego (Krakowskie Przedmieście 4, róg Oboźnej) oraz Ignacego Rzeckiego – oficera piechoty węgierskiej, handlowca i sławnego pamiętnikarza (Krakowskie Przedmieście 7), co objaśniła nam Lena Krzejszczak. Ujmująca jest geneza tych „epitafiów”. Otóż, w okresie międzywojennym wielbiciele Prusa wyrazili w ten sposób swój emocjonalny związek z bohaterami „Lalki”, upamiętniając ich jako honorowych mieszkańców, jakby to byli rzeczywiści ludzie. W bramie wiodącej do „nowego-starego” mieszkania wiernego subiekta ( –„Jak to, więc mnie już przenieśli? – Tak, przenieśli ci każdy ćwieczek, nawet płachtę dla Ira”) z tyłu nowego (większego) sklepu Wokulskiego Liwia Czaplińska przypomniała historię sławnej firmy „J. Mincel i S. Wokulski”, która najpierw miała siedzibę pod numerem 9. Opowieść Liwia uzupełniła już w drodze powrotnej w autokarze celem rozwikłania zagadki rozmiaru rękawiczek panny Izabeli.
Przepiękny, imponujący, majestatyczny Święty Krzyż? Oczywiście też nie mogło go zabraknąć na obranym szlaku. Kościół prawdopodobnie najczęściej odwiedzany przez baronową Krzeszowską, choćby dla odbycia wotyw (mszy śpiewanych) za duszę zmarłej córeczki czy w intencji: „ażeby Bóg go /męża/ upamiętał”, notabene zamówionych za pośrednictwem nieuczciwego kuzyna Krzeszowskiego, Maruszewicza, w co wtajemniczyła nas Maja Kluźniak. Naprzeciwko miejsce nie mniej ważne na planie Warszawy i zarazem wielce znaczące w biografii Stacha – wyższa uczelnia, wtedy Szkoła Główna. Tu jednak popełniliśmy błąd, bo weszliśmy na teren obecnego Uniwersytetu Warszawskiego przez bramę główną od Krakowskiego, zamiast przez bramę od Oboźnej, a wtedy mielibyśmy przed sobą kuźnię pozytywizmu warszawskiego – pierwotny gmach z napisem na frontonie: „Tu mieściła się Szkoła Główna 1862-1869”. W każdym bądź razie uzmysłowiliśmy sobie, słuchając relacji Julii Wychowaniec w zaciszu i cieniu podwórca uczelnianego, że właśnie tu studiował Bolesław Prus i również, choć krótko, „jego” Stanisław Wokulski, który w przyszłości zrobi tak wielką karierę, że całe miasto aż huczeć będzie od plotek na jego temat, od „newsów”, że otwiera nowy sklep, że z tej okazji wydaje przyjęcie w Hotelu Europejskim. Do środka nie spróbowaliśmy wejść, a szkoda, bo zapewne mielibyśmy lepsze warunki do odebrania informacji, jakie wyłowił z „Lalki” Jan Derda, o uroczystości „w wielkiej sali Hotelu Europejskiego” za „przeszło trzy tysiące rubli” w początkach maja 1878 r., i do zgłębienia świetnie przygotowanego przez Sergiusza Miodka referatu o szczytowym okresie sukcesów kupca galanteryjnego. Bez namysłu wybraliśmy zacieniony skwer z ławeczkami nieopodal pomnikowej figury Prusa (którą następnie „poprosiliśmy” do pamiątkowego zdjęcia), jak się jednak okazało – niefortunnie, bo wkrótce nieco dalej rozpoczął się uliczny happening i dolatujące dźwięki oraz recytowany tekst „Przesłania Pana Cogito” nieco zagłuszały występ Sergiusza. Niemniej trochę odetchnęliśmy, już nieco zmęczeni, gdyż słońce przygrzewało, a iść trzeba było dalej. Pewnie też marzyliśmy o czasie wolnym, ponieważ bezmyślnie minęliśmy kościół Karmelitów pod wezwaniem św. Józefa; ocalał z wojny w całości, a wnętrze jego zgodne jest nadal z opisem Prusa. Julio S., dlaczego nie wykazałaś czujności, przecież to Ty dostałaś w szkole zadanie powiedzenia czegoś o tej najważniejszej świątyni w fabule książki, gdzie scena kwesty wielkopostnej u grobu Pańskiego w Wielką Sobotę ma tak istotne znaczenie dla rozwoju akcji!!! No cóż, musimy jeszcze raz przyjechać, żeby ten rażący brak uzupełnić ;-)
Tak oto dobiegał końca drugi odcinek naszej wędrówki. Jeszcze tylko przystanek przed natchnionym i dumnym Mickiewiczem (cóż to za niezwykła historia tego pomnika wzniesionego na stulecie urodzin Wieszcza za sprawą Henryka Sienkiewicza, który przerywał pisanie „Krzyżaków”, aby kierować budową ze składek od narodu zebranych w ciągu zaledwie dwu miesięcy; co ciekawe, Bolesław Prus proponował inaczej spożytkować pozyskane fundusze – przeznaczyć je na pomoc dla biednych) i dochodzimy do placu Zamkowego. Pora na obiad.
Zbiórka. Przed nami trzeci, ostatni etap peregrynacji. Kontemplujemy uroczy Rynek Starego Miasta. Zapewne Ignaś w dzieciństwie nie mieszkał z ojcem i ciotką w żadnej z okalających plac bogatych kolorowych kamienic (matkę stracił wcześnie, chyba jak pisarz w wieku trzech lat): „Mieszkaliśmy na Starym Mieście (…). Mieliśmy na czwartym piętrze dwa pokoiki (…). Pamiętam, że w pogodne dnie puszczałem na ulicy latawce (…)”. Być może na Brzozowej czy Jezuickiej? – są bliżej rzeki, a mały spryciarz korzystał z okazji, by „wymknąć się na strych i przez dymnik patrzyć na Wisłę w stronę Pragi”. Ale gdzie, jak nie tutaj, Julia Hadryś mogła odczytać to wzruszające wyznanie z „Pamiętnika starego subiekta”: „(…) znam Stare Miasto od dziecka i zawsze wydawało mi się, że jest ono tylko ciasne i brudne. Dopiero kiedy pokazano mi jako osobliwość rysunek jednego z domów staromiejskich (i to jeszcze w „Tygodniku Ilustrowanym”, z opisem!), nagle spostrzegłem, że Stare Miasto jest piękne… Od tej pory chodzę tam przynajmniej raz na tydzień i nie tylko odkrywam coraz nowe osobliwości, ale jeszcze dziwię się, żem ich nie zauważył dawniej”. Dawniej bowiem pan Ignacy, jeśli przebywał w tamtym rejonie, to nie dla przyjemności, lecz dla ważnych spraw, jak licytacja kamienicy Łęckiego w sądzie mieszczącym się w pałacu Paca na ulicy Miodowej. Gdy zmierza tam, a idzie za wlokącą się dorożką z baronową Krzeszowską, również udającą się na licytację, Prus dokładnie odtwarza ścisłą zabudowę tamtej dzielnicy miasta (po II wojnie światowej podniesioną z ruin). Jeśli pojazd, dojechawszy Krakowskim Przedmieściem do placu Zamkowego, skręcił na lewo, tzn. w Miodową, to piechur, żeby skrócić sobie drogę, dostał się na Miodową przez „dom Rezlera” (XVIII-wieczny dom przechodni z Krakowskiego Przedmieścia na ul. Senatorską) i „część Senatorskiej”. Dwa dni wcześniej również wykorzystał „dom Rezlera”, ale po to by wstąpić („mimo późnej nocy”) do mieszczącej się w nim restauracji, kiedy wracał z Teatru Wielkiego po występie Rossiego w „Makbecie”, skutkiem czego ostatecznie dotarł pod swój adres dopiero o wpół do drugiej, przekonawszy się w trakcie, „że warszawskie chodniki są nadzwyczaj nierówne” ;-). W oczekiwaniu na licytację próbował odzyskać spokój przy „filiżance pienistej czekolady” w cukierni na rogu Kapitulnej i Miodowej, niestety, stał się przypadkowym świadkiem opłacenia jednego z licytatorów przez starego Szlangbauma; potem wszedł do kościoła Kapucynów, niestety, dostrzegł Krzeszowską i Łęckiego – oboje modlili się o korzystny dla siebie wynik; Rzeckiemu pozostało zatem „spacerować po ulicy, niedaleko sądowego gmachu”. Sytuacje w kościele Kapucynów i sądzie streściły, podkreślając komizm tych scen, Pola Lewanowicz i Julia Hadryś. W dawnym pałacu Paca mieści się obecnie Ministerstwo Zdrowia, dlatego nie wchodziliśmy. Choć krótko, bo czas naglił, oglądaliśmy natomiast wnętrze kościoła, i to na tyle efektywnie, że Mateusz Bulski z klasy 3D odkrył urnę z sercem Jana III Sobieskiego – zbawcy Europy w 1683 roku (prawda, Europo?).
Nie mamy celu udać się w tę samą drogę powrotną co Rzecki, chociaż, gdy kierujemy się w głąb Starego Miasta, nachodzi nas niemal ta sama refleksja co pana Ignacego: „Gdybym był Panem Bogiem – myślał – połowę lipcowych /w naszym przypadku: czerwcowych/ upałów zachowałbym na grudzień…”. Przemierzamy zatem Podwale. Nie wolno przegapić tego momentu, więc przystajemy w chłodnym cieniu budynków. Trochę żal, bo nie znamy (jak chyba nikt wśród „prusologów”) konkretnego numeru pierwotnego sklepu pryncypała, gdzie życie dla ośmioletniego Ignasia zaczęło się po raz dugi, o czym dokładnie przypomniała Roksana Staniec:
„Lecz gdy zapytano mnie: do czego mam ochotę? Odpowiedziałem, że do sklepu.
- Kto wie, czy to nie będzie najlepsze – zauważył pan Raczek. – A do jakiegoż byś chciał kupca?
- Do tego na Podwalu, co ma we drzwiach pałasz, a w oknie kozaka.
- Wiem – wtrąciła ciotka. – On chce do Mincla.
- Można spróbować – rzekł pan Domański. – Wszyscy przecież znamy Mincla”.
…I jesteśmy na Świętojańskiej. Katedra. Jaka była, zanim ją Niemcy wręcz doszczętnie zmietli z powierzchni ziemi?! Na pewno przepiękna, wielce inspirująca… Henryka Sienkiewicza fascynowała od lat gimnazjalnych, uczyła polskiej historii, kształtowała poczucie narodowej wielkości i potęgi, napawała dumą i wiarą. Nie możemy nie zejść do krypt, by pokłonić się Naszemu Patronowi. Bilety wstępu nabywamy u brata Mariana Markiewicza – to on bywał w Rzymie kierowcą kardynała Karola Wojtyły i to on zawiózł przyszłego papieża św. Jana Pawła II na konklawe.
Pora jechać z powrotem. Pani Profesor Monika Smaga układa pół setki zadań z wiedzy zdobytej na wycieczce. Ile rąk w górze po każdym „STOP!” kończącym pytania! Odtąd taka aktywność będzie na każdej lekcji w szkolnych murach! ;-) Zawsze odpowiada ten, kto pierwszy się zgłosił. Punktuje wielu, ale pierwszą lokatę zdobywa tylko jeden. To Wojtek Duda z klasy 3D. Za miejsca na podium wiele miłych i praktycznych upominków. Dla zwycięzcy także egzemplarz „Lalki” z pamiątkową dedykacją…
Relacja: Zbigniew Miszczak